Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 2 128.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rzec, boć was winią. Winią królowę. Bezecne języki jadowite, śmią na świętą porywać się niewiastę. Któraż już na świecie bezpieczną będzie, gdy ta nie jest poszanowaną, co nikomu nigdy nie uczyniła zła, a tyle robiła dobrego? Słyszeliście wy o tém?
Sieciech coś mruczał tak niezrozumiałego, iż król pewnie niedosłyszał słów jego, ale mu nie szło o odpowiedź.
— Nie wytrąbiać tego... bo nie warto — dodał — ale powiedzieć starszyznie, kto mi to nosić będzie śmiał, tego ukarzę jak psa.
To rzekłszy król się kożuchem osłonił, byłto znak odejścia, Sieciech posunął się ku drzwiom, niepewnym krokiem, pełen jeszcze niepokoju i trwogi. W pierwszéj chwili wyszedłszy z komnaty, chciał natychmiast o radę biedz do opata, i z przestrogą do królowéj — lecz północne koguty piały, nie pora była.
Oprócz współbiesiadników króla, we dworze spało wszystko.
Starzec, który się nigdy do żadnych knowań nie mieszał, widział przecie jasno co się tu działo, rozumiał więc dobrze, iż królowi donieść mogli tylko ci źli ludzie, co pobożną Emnildę zgubić pragnęli, a dla swych widoków, w jéj miejscu, młodą Odę postawić. Nie śmiałby był badać króla od kogo to miał, lecz z rozmowy cichéj z mark-