Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 2 028.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kroku i ks. Petrek, wcale się go już widzieć nie spodziewający, uląkł się, gdy go znowu na swym progu zobaczył, uląkł tak, iż ręce załamał.
— Bóg z wami — zawołał mnich dumnie i szydersko razem — obawiać się nie macie czego! Wracam ja z gorszego niebezpieczeństwa!
W Gnieznie oko w oko spotkałem się z Bolesławem, gonią mnie tam i śledzą! Gniezno całe strzęsiono, po drogach ścigano i łapano.
Uśmiechnął się dumnie.
— Na Boga, dla czegóż nie uchodzicie co prędzéj, jeżeli wam życie miłe? — zawołał ks. Petrek...
— Któż wam powiedział, że ono mi jest miłem? — odparł mnich — za tę chwilę, którąm miał u grobu apostoła, królowi rzucając jad w duszę... nie szkodaby i życia!!
Ks. Petrek blady stał i drżący — widoczném było, żeby się rad pozbył co najrychléj gościa tego niebezpiecznego.
Szczęściem opata Arona nie było w Poznaniu i przyjścia jego się nie lękał, obawiał się, aby inni szpiegowie, których dwór miał dosyć, nie postrzegli przybysza. Mnich znać te obawy z twarzy księżyny wyczytał, pogardliwie nań spojrzał i odezwał się:
— Nie trwożcie się mój ojcze, ani siebie ani was nie chcę podawać na zemstę króla... idę ztąd precz, a jestem bezpieczny bo matce méj