Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 2 022.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Synowie Janka już się z kraju słyszę wynoszą...
— Ziemi z sobą nie zabiorą — odparł Stoigniew.
— Ale ręce i serca dzielne! — dodał wzdychając król — żal! żal!
— Miłościwy panie — żałować już nie pora. Cieszcie się raczéj walecznym synem waszym, który gdziekolwiek pójdzie, jak wy pokonywa i zwycięża..
— Cieszę się nim i trwożę — szepnął król — wojakiem jest mężnym i szczęśliwym, lecz na wojnę ja go posyłać muszę. Nie rwie się on sam, ani jéj pragnie, woli przy Ryksie spoczywać.
Stoigniew jeszcze raz króla za kolana ścisnął.
— Panie! panie! Bogu trzeba dziękować, a nie naprzód widzieć złe, które nie przyszło i nie przyjdzie. — W chmurne dni wszystko wydaje się czarnem!
— Mieszkowi — mówił Bolesław — jakby nie zważając na Stoigniewa, przeznaczałem panowanie po sobie, w nim położyłem nadzieję. Mieszko...
Król niedokończył, bo Stoigniew poruszony cały, ręce błagalnie złożywszy stał przed nim, wzrokiem zdając się przeciwić i opierać panu swojemu.
— Miłościwy panie! nie godzi się, przebacz mi!
— Daj Bóg, byście wy jaśniéj widzieli niż moje ojcowskie oczy. Przed tobą mogę duszę