Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 1 219.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przywarte, i dobywszy róg co na piersi wisiał... zatrąbił. Przez otwór blask bił z podwórza i okrzyk wesoły odpowiedział głosowi trąbki. Chatę otaczał orszak króla, który go szukając długo po lesie, śladami konia nareszcie dobił się na górę.
Radość między dworem była niezmierna; nie mniejsza téż musiała być i obawa, aby król gniewnym nie był, iż go tak nieopatrznie opuścili wszyscy.
Wnet téż do drzwi lepianki począł się dobijać Sagan i Radzisz, i weszli uznojeni.
Saganowi zdało się, iż najlepiéj uczyni, gdy nie czekając wymówek i wyrzutów, sam z żalem wystąpi, i pokłoniwszy się do ziemi, jął wołać.
— Miłościwy panie! litościście nie mieli nad sługami swojemi! nie chcieliście odezwać się do nas i dać nam znak! Jak poszaleli błądziliśmy po puszczy. A że każdy niemal pojedynczo się wyrwał w inną stronę, zamiast śladów waszych, miłościwy panie, własnęśmy uganiali...
Westchnął Sagan, król się uśmiechał.
— Nic się złego nie stało! — rzekł — wskazując na staruszka, dodał. Świętego męża co mi dał schronienie powitajcie!
Poszli tedy ręce jego całować urzędnicy królewscy.
O. Antoni, który się tu czuł więcéj zawadą niż pomocą, wysunął sie[1] do podziemia. Służba pańska zakrzątnęła się zaraz około posłania, ognia

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – się.