Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 1 192.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chrustu z sionki przyniósł i przyłożył. Usłuchawszy rady, Bolesław zbliżył się do posłania i rzucił na nie, czując znużonym.
Na głód i niewygodę mógłże się poskarżyć, widząc to dobrowolne zaparcie się starca, tak surowego dla siebie?
Gdy król padł na ubogie posłanie, O. Antoni usiadł z boku na ławie przy stoliku.
— A wy zkąd jesteście, dziecko moje? — zapytał.
— Ja, od dworu króla jestem — rzekł Bolesław — wyjechaliśmy z nim dziś na łowy i obłąkałem się w lesie, pędząc za zwierzem.
— Zaprawdę, nie małoście się zabłąkali — odparł pustelnik — jest to, można rzec, samo jądro téj puszczy, do koła moczarami i naturalnemi otoczone zasiekami, do którego się nawet dostać trudno. Zwierz tu czasem zagląda tylko, człowiek nigdy prawie. Dziady i czarownice stare boją się mnie, za większego od siebie mając czarownika, i nie napastują, choć nieopodal mają swe uroczyska, na których śpiewy, a podczas i pląsy odprawiają.
Zamyślił się staruszek i widocznie zafrasował, spoglądając na leżącego.
— Jakże mi to żal, że was strudzonego, zgłodniałego, niczém pokrzepić nie mam. Ale — zaprawdę!!