Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 1 181.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Na skinienie pana rzucili się wszyscy do swoich koni. Sagan, który się tu znalazł także, zapowiedział, że jelenia, rogacza, miano nie opodal na oku, niemal osaczonego — na króla z nim czekając tylko.
Tak wyruszyli z komór. Nikt tu nie witał, nikt nie żegnał, służba nawet cofnęła się i znikła. Król téż dobrego słowa nie rzekłszy za gościnę, wyruszył nazad tak milczący a posępniejszy, niż przybył.
Jechali znowu ku lasom, Sagan prowadził.
Stał bór sosnowy przed niemi jak ściana czarna, wygodnie przezeń jechać było, bo nie miał podszycia... Ogromne sosny zgłuszyły pod sobą co żyło. Ale tuż za nim zaraz rozpoczynały się inne drzewa, zaroślami objęte, gąszczami poprzerzynane. Sosny coraz były rzadsze, aż znikły zupełnie.
Kawał tego lasu przebywszy, gdy na dany znak uciszyli się wszyscy, i czas jakiś w milczeniu jechali, na kraju polany porwał się jeleń przeciw króla tak blizko, że Bolesław cisnąć mógł oszczepem... Jakoż cisnął nim — ale kuty pocisk trafiając zwierza, ośliznął mu się tylko po grzbiecie bezsilny. Jeleń pomknął rączo, a król, pomimo tuszy swéj, czując świeżego konia pod sobą, rzucił się pogonią za lekko ranioném zwierzem.
Puścili się téż towarzysze królewscy, kto jak mógł, zdołał i umiał.