Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 1 170.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Żył w nich jeszcze pan puszcz, dziki tur, chodziły żubry stadami wielkiemi, łosie i jelenie. W głębokie zastępy lasów rzadko się dostawał człowiek, lub na krótko przerywał uroczystą ich ciszę. Puszcze, jakby jednem pasmem, połączoném z sobą, okrywały całe obszary ziem polańskich, gdzieniegdzie tylko zrzadka przetrzebione na pola powypalane na łąki i wypasy, bliżéj ludzkiéj sadyby.
Stały one jeszcze tak, jak je po oschnięciu tych nizin stworzyła natura — całą swą siłę na nie szafując, wyrosłe bujno, gęste, ściśnięte, tak, że obalony starzec, któremu ciało zbutwiało, gdy miał ledz, nie padł na ziemię, ale się opierał na pniach sąsiednich, dopóki w proch się rozsypując nie znikł po latach wielu, nowe sobą karmiąc pokolenie.
Na każdym z tych słupów potężnych zielonéj świątyni, wypisane były wiekowe jéj wzrostu dzieje — a wieki te spłynęły im niepostrzeżone, niepoliczone, prześnione — jak nam przechodzą lata. Tam gdzie olbrzymie rosły drzewa, dla młodzieży już miejsca nie było, nic się pod cieniem ich wyżywić nie mogło i przebić w górę do słońca. Ledwie mchy i borówki skromne, co drobnemi światła kropelkami się karmią, u stóp starców pełzały.
Lasy latem jak zimą, miały swe życie odrębne, którego tajemnice znali tylko ci, co do leśnego