Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 1 133.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ma widzieć co się dzieje, czy możemy na przyszłość rachować?.. Nastręczać mu się nie mam potrzeby...
— A nie będziecie mieli sposobu go uniknąć, jeżeli tu zostaniecie, choćby do jutra — rzekł ks. Petrek. — Chce on uchodzić za najwierniejszego syna kościoła, czci i szanuje duchownych, tak że i najuboższego kapłana nie pominie, nie ucałowawszy ręki jego. Jeżeli się dowie, że mnich wędrowny przybył do Poznania, zawezwie was do stołu swego, zmusi przyjąć dar jakiś... Zechcecie uniknąć go, podejrzenie się obudzi...
Mnich namyślać się począł, czoło zmarszczył, zdając się ważyć, co ma uczynić. Milczał długo.
— Któż mu tam ma donieść o mnie? — rzekł w końcu. — Dwór ludzi pełen, duchownych jest mnóstwo, wątpię, by mnie postrzeżono...
— A ja pewnym jestem tego — odezwał się ksiądz żywo. — Nie sądźcie, aby tu co uszło baczności ludzi, którzy nic do roboty nie mają, nad śledzenie cudzych czynności. Bolesław wie nietylko co robiemy, ale nawet co myślemy... — Rozśmiał się dziko. — Oprócz mnie!.. ale ja twarzą przed nim padam, a kraj szaty opata całuję i prochy ścieram przed nimi! Ja donoszę, jestem gorliwy... czernię... kłamię... Bóg wszechmogący mi odpuści, bo dla jego służby to czynię... A cóż ja tu znaczę?.. każą mi pisać co opat Aron podyktuje, jestem posłusznym; piszę, nawet na