Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 1 132.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

(skłonił głowę), jeśli tak jest, jak mogliście stopą przekroczyć tego zamku bramę?..
— We krwi mamy zuchwalstwo! — odezwał się mnich uśmiechając. — Pomnijcie, ile to lat nikt tu mojéj nie widział twarzy... któżby zresztą mógł co podobnego przypuścić? Twarz ta z młodzieńczéj na wygnaniu miała się czas odmienić w zestarzałe, pomarszczone oblicze, na którém przeszłość się zatarła do szczętu. Mógłbym się oko w oko spotkać z nieprzyjacielem matki rodu mojego i nie zadrżałbym, bo nawet jego wejrzenie jaszczurcze w tym brudnym mnichu nie poznałoby człowieka, który się w nim ukrywa...
— Nie mówcie tego! nie mówcie! — przerwał ks. Petrek. — Mylicie się... Ten człowiek wzrokiem przebija nawskroś jak włócznią, widzi czarownik pod ziemią, zgaduje to czego nie wie... Szatana ma na posługi co mu szepce... a dośćby było domysłu, podejrzenia tylko, aby was skazał jak Jaksów...
— Nawet suknia taby mnie nie obroniła? — rzekł mnich podnosząc czarną połę habitu.
— Suknia? wątpię... — odparł ksiądz — życieby może darował, ale oczówbyście nie uratowali... Oślepił trzech własnego rodu, a miałby czwartego oszczędzić?
Mnich mimo gróźb tych nie zdawał się bynajmniej strwożony.
— Przyszedłem tu — rzekł — własnemi oczy-