Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 1 131.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pieczony ukazaną mu pieczęcią, wylawszy się przed posłem ze wszystkiém co czuł i myślał, zapytał go wreszcie, jakby opamiętawszy się, że nie wiedział jeszcze z kim miał do czynienia.
— Mój ojcze, a wyż zkąd przybywacie? z jakiego jesteście klasztoru? z jakiego narodu?.. Co was tu do nas przywiodło? czy sam rozkaz biskupa? czy ciekawość widzenia téj smoczéj jamy? czy inny jeszcze cel jaki?
Mnich usłyszawszy to pytanie, stanął w postawie dumnéj, rozprostował się, podniósł głowę, spojrzał z góry na pytającego, jakby się namyślał, co mu ma odpowiedzieć.
Oczy księdza Petrka potwierdzały pytanie[1] — Któż wy jesteście?
Bolesny uśmiech przeleciał po ustach mnicha, zbliżył się do księdza, pochylił mu się do samego ucha i rzucił w nie — jedno słowo.
Musiało ono mieć wielkie znaczenie, gdyż usłyszawszy je, zerwał się nagle protonotaryusz, załamał ręce drżące i z trwogą popatrzał na uśmiechającego się gościa.
Na twarzy bladéj ks. Petrka, niedowierzanie, zdumienie, strach malowały się na przemiany, patrzał strwożony to na drzwi, to na gościa, to po pustéj izdebce swojéj.
— Na rany pańskie! — zawołał wreszcie głos tłumiąc — lecz, jeśli tak jest, o czém nie wątpię

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; brak kropki lub następny wyraz (Któż) winien być małą literą.