Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 1 048.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sić go będę... a nie ubłagam, wyniosę się z téj ziemi, nie chcę jéj znać... aby nam sromu nie wytykano. Do serbów pójdziem albo do czechów.
Jakby gorączka jakaś owładnęła starym Jaksą, bo choć go podtrzymywać było potrzeba i widocznie słabł ze znużenia, ledwie koniom dając wypoczynku, pospieszał nie tracąc chwili.
Znał on porywczość króla, który co raz postanowił, nigdy z wykonaniem nie zwlekał. Słowo u niego czynem było. Więc, choć czasu się zdało dosyć, nimby sprawa rozsądzoną została, niecierpliwy spieszył a pędził. Czuł téż może, ażali mu życia stanie na dokonanie co postanowił.
Drugiego dnia już mu tchu braknąć zaczynało, bo i wiatr był ostry a zimnem smagający, i drogi ciężkie, pozawiewane, a koń stary często na nogi szwankował.
Na noc, nie dając się powstrzymać dla spoczynku, gdy konie zjadły, sadzić się kazał na wierzchowca i ciągnął daléj, lecz nad ranem siły coraz wątlejące, nie starczyły już. Musiano go przy pierwszéj chacie nad drogą znieść z siodła na ręku i w izbie położyć, aby się pokrzepił. Stary płakał niemal, że daléj jechać nie mógł, lecz padał z konia, choć go syn i ludzie trzymali.
Chałupa nędzna była i uboga, więc go, w pośrodku dlań usławszy łoże, przy ognisku położono.
Tu zaledwie ległszy, poczuł sam zaraz, że mu ostatnia nadeszła godzina. Chciał się orzeźwić ja-