Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 1 047.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

o kiju, konia nie do siadał dawno, rozkaz synowi zdał się tak dziwnym, iż się uląkł.
— Ojcze miłościwy — rzekł z pokorą — ale jakże wam i pomyśleć o koniu... jak o podróży? Mroźny czas, a wyście słabi...
— Na saniach leżeć nie mogę — począł Jaksa stołkiem bijąc o ziemię — nie nawykłem... to babska i chłopska rzecz... jam żołnierz... Starego mi mojego osiodłać. Kożuch wezmę, jechać muszę.
Napróżno się syn ofiarował z bratem jechać do króla; uparł się stary Janko i słuchać nie chciał.
Nie było z nim co rozprawiać, gdy raz wydał rozkaz a rzekł swoje. Więc na całym dworze poruszyło się wszystko na tę niesłychaną nowinę, że pan jedzie do króla. Przestrach ogarnął ludzi, bo jakże to coś groźnego być musiało, gdy tego starca, złamanego niemocą, dźwignęło w taką porę na nogi?
W milczeniu posępném wnet się zaczęto przysposabiać do drogi. Stary nie mówiąc już nic, dawał znaki. Naostatek gdy o koniu oznajmiono, że stał pogotowiu, dwu ludzi go doń prowadziło. Trzeba było starego podnieść na ramionach, aby go posadzić na grzbiet wierzchowca, lecz gdy się raz znalazł na nim, już się nie zachwiał.
Przeprowadzony przez cały dwór, z garścią ludzi i synem wyruszył Jaksa do króla.
— Padnę mu do nóg — rzekł do syna — pro-