Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 1 023.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zamiast dalszéj rozmowy poczęła się już drobna słów wymiana, urywana i niesworna, ale szwab widocznie zyskiwał coraz więcéj na braciach; już mu się tak bardzo jak wprzód nie bronili.
Na niczém jednak skończyło się tego wieczora, bracia smętniejsi tylko niż zwykle spać poszli. Jurga myślał, jakby Andruszce życie osłodzić, Andruszka jakby bratu do wesela dopomódz.
Nazajutrz długo zależeli na ranek, nie było się czego spieszyć, ni do czego wstawać.
Przyszedł szwab nie mówiąc nic, tylko oczyma rzucał, wiedzał[1], że go zaczepią sami. Jakoż z przełaju zaczęli o kupców rozpytywać i niemal przez dzień cały o niczém inném mowy nie było, tylko o nich.
Sprzeczano się, wahano, późnym wieczorem stanęło pojechać i zobaczyć, ot tak, co tam może być... Andruszka i Jurga nie chcieli brać ludzi, aby nikt o tém nie wiedział, tylko szwaba za przewodnika. Mieli się uzbroić w kaftany podwójne, w hełmy skórzane twarde, dobry oręż i młoty, ale to tylko na wypadek. We dwu na dziesięciu pachołków licho uzbrojonych śmiało się rzucić mogli. Szwab jednak radził pewnych dobrawszy kilku parobczaków, dla powagi, z większą siłą wyciągnąć na zasadzkę.
Sprzeczano się długo i ograniczono na sześciu. Dwaj bracia ufali w swą siłę i męztwo. Nieraz

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – wiedział.