Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Brühl tom 2 195.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A, z tym, tak... tak... — I znowu kobierzec król miął nogą patrząc na ziemię.
Naostatek jakby z wielkim wysiłkiem odwrócił głowę do Brühla i wskazał ręką na stół:
— Papiery te do jutra.
Minister się zmieszał, na żaden sposób nie chciał i nie mógł zostawić papiérów. Chociaż pewnym był że ich król czytać nie będzie, obawiał się czegoś niespodziewanego, był nadto ostrożnym, rachował że się to da za jednym zamachem dokonać. On i Guarini nieznacznie spojrzeli na siebie.
— N. Panie — odezwał się Włoch cicho — to taka gorzka potrawa, że jéj na dwa dania niewarto rozkładać. Alcun pensier no paga mai debito, co tu myśléć?
Król nic nie odpowiedział, po chwilce odwrócił się do Brühla:
— Strzelanie do tarczy po południu na zamku.
Wtrącenie tego rozkazu było znaczące, Brühl stał zmieszany.
— Ostatni jeleń długo nas męczył — dodał — ale rogacz był téż wart pracy.
Milczał trochę.
— A żubr ostatni zdechł — dodał — i westchnął.
Zegar wskazywał godzinę, w której król zwykł był iść do królowéj, kazał zawołać szambelana.
Brühl czuł się odprawiony z niczém, a cały zachód był stracony. Nie wiedział czemu ten opór przypisać; Guarini i on spoglądali na siebie. Król spieszył z wyjściem. Musieli natychmiast za nim wyjść także z pokojów i Brühl wciągnął spowiednika do gabinetu przyległego.
Papiery rzucił na stół zniechęcony.
— Nie rozumiem — rzekł.
Pacienza! Col tempo e colla paglia Maturano le nespole! — odparł Guarini — do jutra, to nie mogło się stać tak