Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Brühl tom 2 098.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Porzućże! — zawołał — jam nie gość, ja u moich w domu. Beppo mnie w rękę pocałował, stara o mało nie uścisnęła aż mi lżéj, gdym ze współwyznawcami.
Teressa także pocałowała w rękę Ojca, co mogła zabrała i znikła.
Brühl szybko się zbliżył do Guariniego.
— A cóż? — zapytał — jedzie? nie jedzie?
— Jedzie — rzekł śmiejąc się Ojciec — król sam mu powiedział, że powinien się rozerwać po pracy.
Rozumiesz mnie? — rozśmiał się.
Nadzwyczaj zręcznie rzecz była osnuta. Nigdybym się nie spodziewał, ażeby królowa tak potrafiła dyssymulować. Z największém współczuciem dla niego namówiła króla, aby go sam do tego zachęcił.
„Wiem, rzekła, że ci Sułkowskiego brak będzie, że zatęsknisz po nim... my ci go nie potrafimy zastąpić, ale on się zabija tą pracą. On stworzony na żołnierza, do życia czynnego... niech sobie spocznie, niech się przejedzie i powącha prochu: wróci odmłodzonym. Król w rękę pocałował za to królowę i ucieszył się z jéj współczucia dla przyjaciela... Dziś jeszcze rozkażę Sułkowskiemu jechać i dam mu piękny wiatyk na podróż. Nie trzeba żałować na to pieniędzy; niech jedzie! niech jedzie!” — zawołał O. Guarini.
Brühl mu wtórował.
— Niech jedzie!
— Zabawi kilka miesięcy — mówił Padre — będziemy mieli dosyć czasu, aby przygotować odprawę. Król się odzwyczai od niego.
Brühlowi twarz się wyjaśniła.
— Przez ten czas, ja wam nie potrzebuję mówić, co do czynienia macie — dodał Guarini. Wy nie potrzebujecie działać przeciwko niemu osobiście, toby było szkodliwém. Zostawcie