Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Brühl tom 2 019.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zawczasu przygotowano sztućce, paziowie, myśliwcy do nabijania i podawania ich stali w amfiteatrze. Właśnie gdy Fryderyk zajmował z widoczną niecierpliwością miejsce swe i strzelanie już się miało rozpocząć, na zielonych wschodkach wiodących z bocznéj uliczki do amfiteatru, ukazał się O. Guarini po cywilnemu (bo często bardzo chodził w tym stroju) z laską w ręku.
Udawał niezmierne zdziwienie na widok dworu i zbliżył się pokornie do królewicza, choć wesoły żarcik zdawał się ulatywać na jego ustach.
— A! Najjaśniejszy Panie — zawołał — co ja widzę, strzelanie do tarczy: co za wyśmienita zabawa.
— Hm? prawda? — śmiejąc się rzekł Fryderyk — ale wy strzelacie do dusz tylko...
— Zawsze jednak do celu, i to dosyć nieszczęśliwie... rzadko trafiam — westchnął jezuita. — Postarzałem. Tu zaś świetne pewnie będą wyścigi... ale gdzież nagrody?
— Jakie nagrody? — spytał zdziwiony nieco królewicz.
— Niech mi Najjaśniejszy Pan daruje — odparł Guarini — po ludzku rzeczy biorąc, tym co najtrafniéj strzelać będą, należy coś w nagrodę i na pamiątkę.
— O tém nie pomyślałem — zawołał królewicz, obracając się wkoło i szukając kogoś oczyma.
— Jeżeli mi wolno będzie — przerwał kłaniając się Guarini — to ja zaofiaruję nagród pięć. Wiele nie mogę, ubogi jestem, ale na uciechę mojego najdroższego pana, składam mój maluczki dar u stóp jego.
Królewiczowi oczy się rozśmiały.
— No co? co? — zapytał.
— A! to moja tajemnica! — zawołał Padre — tego wydać nie mogę przed czasem.
Wskazał ręką na budkę.