Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Brühl tom 1 118.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Wszyscy do domów! — powtórzyła Faustyna — niemamy tu co robić, a pewno nie rychło grać będziemy.
Sama téż zbliżyła się do sofy i zdawała chciéć ubierać do wyjścia. Jeszcze raz zwróciła się z twarzą rozkazującą i ręką ukazała drzwi. Smutny tłum poczynał się rozpływać i wychodzić szemrząc. Albuzzi zamyślona stała przed zwierciadłem chwilę, spojrzała przez ramię na Faustynę i zwolna wyszła z innemi.
Jak tylko drzwi się zamknęły za ostatnim z tych nieproszonych gości, Bordoni rzuciła się na sofę. Zdawała się niewidziéć podżyłego mężczyzny, który stał nauboczu i poglądał przez okno na ciemność.
Kaszlnięcie dało jéj znać o nim.
— A! to wy?
Był to Hasse, z imienia mąż Faustyny.
— Tak — rzekł obojętnie niemiec, czystą i piękną włoszczyzną.
— O czém myślicie? czy już żałobne Requiem piszecie dla nieboszczyka?
— Prawieście odgadli — rzekł poprawiając peruki kompozytor — myślałem czy msza którą ułożyłem dawno Sulla morte d’un eroe, przypadnie dla naszego pana. Muzyk jestem i wszystko u mnie, nawet żal w muzykę się obraca.
— A w co my się teraz obrócimy! — westchnęła Faustyna.
Chi lo sa?
Milczeli, Hasse chodził ręce włożywszy w kieszenie z głową spuszczoną. Stanął potém przed żoną.
— Nie mamy się czego lękać — rzekł spokojnie — Hassego niełatwo kto zastąpi, choćby i Porpora. Faustyny — nikt.
— Pochlebco — rzekła włoszka. Hasse stary będzie śpie-