Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Brühl tom 1 084.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ją ucisnął ręką. Zwijać się począł koło niego z udaną trzpiotowością.
— Cavaliere nero! cóż ci powiedziała królowa? Znasz ją? hę, słówko.
Sono un forestiero... Addio — syknął mu Brühl nad uchem i uszedł, ale Pulcinello, nie goniąc go, śledził. Zbir także nie spuszczał z oka. Wkrótce oba się zeszli pod kolumnami.
Pulcinello spiął się do ucha zbirowi.
— Kto to był?
— Brühl.
— A! a! — wyrwało się z piersi Poliszynella — odgadłem go po nienawiści, jaką wzbudził we mnie... jestżeś pewnym?
— Ja? co go więcéj od was panie hrabio niecierpię i brzydzę się nim. Jabym go w piekle poznał.
Pulcinello wyrwał się nagle i pobiegł, zobaczywszy królową z daleka, którą zdawał się śledzić namiętnie. Zbir zadumany błądził bez celu. Towarzystwo ożywiało się coraz bardziéj, a ci, co jak Poliszynel szukali i gonili kogoś, już z trudnością przez tłum i zamęt przecisnąć się mogli. Piski i śmiéchy, głuszyły muzykę. Brühl już był znikł, przesunąwszy się do gospodarstwa królewiczowéj. W przejściu spotkał go mnich zakapturzony.
Uczuł się pochwyconym za rękę.
— Jeżeli chciałeś być niepoznanym — odezwał się po włosku — toś się wcale nieosobliwie zamaskował. Któżby cię nie poznał panie dyrektorze akcyzy?
I począł się śmiać.
— Po czém? — zapytał Brühl.
— Po chodzie, po nodze, po ruchu i po smaku.
Brühl nie mógł poznać maski, rzucił się ku niéj: znikła.