Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 2 199.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Starzec łkał i płakał, dał im przystąpić, lecz ani tknął żadnego, ani się odezwał słowem...
Nareszcie przemógłszy ból i gniew — zawołał:
— Na sąd idźcie!
I wskazał ręką na gród. — Na sąd jako winowajcy!
Starszyzna powtórzyła za nim groźno: — Na sąd!
Mszczuj lękając się słabości własnéj, dźwignął się ku zamkowi, a Boleszczyce konie zdawszy czeladzi, jak stali razem, połączyli się z tłumem wracającym z kościoła. Otoczeni byli rodziną, znajomemi, swoimi, lecz, jak od zapowietrzonych odsuwali się wszyscy, cofali się jedni, wyprzedzali drudzy — zostali sami, jak wśród obcych — odróżnieni, jak winowajcy.
Tak w milczeniu otoczeni złowrogim gwarem, musieli powoli ciągnąć na zamek, a droga wydała się im długą i nieskończoną.
Idąc, mogli dostrzedz, iż zapowiedziany na nich sąd, teraz się już przysposabiał, zwoływali się i umawiali starsi, otaczali Mszczuja, i gdy przeszedłszy wrota szukali ojca oczyma, zobaczyli go ze stryjami idącego wprost do dziadowskiéj izbicy.
W ślad z wolna ciągnęli za nimi. Kilka razy w pochodzie tym znajomsze spotkali twarze, probowali pozdrawiać krewnych, ale ci się odwracali. Chwilę postawszy przed izbicą, gdy niepewni