Życie wracało coraz widoczniéj, poruszał się swobodniéj. Uradowany dziełem swojém, O. Otton pomyślał że woda świeża byłaby pożądaną dla głodem zgorączkowanego człowieka, poszedł więc po flaszkę leżącą w krzakach, która szczęściem nie rozbiła się całkiem, wyszukał ją i spuścił się ku strumykowi z gór bieżącemu, aby w nim zaczerpnąć.
Uradowany niosąc ją wrócił ze świeżym napojem do myśliwca, który nie mówiąc nic, wodę chciwie wysączył. — Po pierwszych słów wymianie nie mówili do siebie. Nieznajomy człek zadumał się głęboko, potém popatrzył na O. Ottona i powtórzył mu pytanie.
— Znasz ty mnie!
Rumieniec oblał znowu twarz mnicha, który głową potrząsł tylko, nie mówiąc nic.
— Weź twój kij — począł myśliwiec, weź koszyk i idź, idź — idź! Widzisz, miecz mam u boku, zabiję cię. Zabiję cię dla sukni którą nosisz, dla tego żeś mi życie przywrócił, że klechów cierpieć nie mogę, że potrzebuję krwi... Idź — zabiję!
O. Otton nie poruszył się z miejsca, a myśliwiec mówił mrucząc sam do siebie.
— Wszyscy tacy! Nie ustąpi żaden... węże zjadliwe od których zabójstwa puchnie człowiek i umiera...
Nogą kopnął, jakby mnicha chciał potrącić,
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 2 168.jpeg
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.