Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 2 146.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ziemianie wcale się nie uląkłszy, popatrzali na siebie i Leliwa odpowiedział spokojnie:
— Powiesić nas pewnie możecie — myśmy o tém idąc tu wiedzieli. Co z tego? my starzy, nie wielka nas szkoda, a do wieczora i kamień na kamieniu tu nie zostanie.
Popatrzcie ilu nas tu do koła stoi? Nie chcemy krwi waszéj, bo choć nam królem nie jesteś, aleś nim był. Puścimy cię ze wszystkiém co masz kędy chcesz. Miłosierdzie czynimy.
Milczenie głuche nastąpiło — Bolesław sam do siebie powtarzał.
— Miłosierdzie! oni, mnie! miłosierdzie.
— A miłosierdzie, powtórzył śmiały Brzechwa, łatwoby nam nielitościwemi być. Jest przy was może parę setek ludzi, a nas na tysiące miecze się liczą i takie co dawniéj wam służyły. Na pospólstwo rachowaliście — ale my się mu ruszać nie damy.
Zamilkli, król spuścił się na siedzenie i milczał także.
Zmiana jakaś dziwna, nagła zaszła w jego usposobieniach, gniew ustąpił goryczy.
— Cóżem ja wam uczynił? zapytał.
Posłowie popatrzali na się. Jeden drugiego do mówienia oczyma naglił, aż Kruk się ozwał.
— Od Kijowaście się zaczęli znęcać nad nami, niewiasty nasze sukami zwaliście, nas w niewolę