Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 2 127.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się podnosząc trwożliwie. Nieprawdaż? to Góra?? Tu niema nikogo złego? tylko ty matuś, siostra i Krysta... a tamto wszystko co było, to sen i zmora!!
Sulisławowa płacząc potakiwała dziecięciu — powoli, ostrożnie z wozu ją zniesiono.
Teraz dopiero przypatrzeć się jéj mogła matka. Cóż się to stało z jéj Krystą! Z tą śliczną, białą, różową, jak kwiatek świeżą Krystą, przed którą królowie na twarz padali!! Lice miała jak rąbek niebielony blade, i żółte, usta sine jak zwiędły liść róży, oczy wpadłe; drżała jak gałąź osiny, niemogąc się na nogach utrzymać.
— Góra! powtarzała po cichu — a! co to za sen ciężki miałam matusiu!
Znowu główkę sparła na jéj ramieniu, płacząc po cichu, aby gorzkie łzy co jéj ciężyły wypłakać z siebie. Sulisławowa płakała z nią milcząca. Matczyna łza gorąca padła jéj na twarz, Krysta się targnęła z krzykiem, wołając:
— Krew! krew!
Dwie niewiasty obejmujące ją rękami poczęła odpychać przerażona, aż matki posłyszawszy głos oczy w nią wlepiła, przytuliła się do niéj, i uspokojona szeptała.
— Sen to był — sen, matusiu!
Baba stojąca przy niej, powtarzała po cichu:
— Sen, mara...