Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 2 110.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

patrzał do koła, jakby szukał kogo miał zabić jeszcze.
— Sam tu! — zawołał szybko, szparkiemi słowy, które się gonić za sobą zdawały — wskazując na Borzywoja. Sam tu! Ład mi zrobić. Ludzie i konie w gotowości. U wrót straże.,[1] czaty na wały. Na miasto niech pędzą konni i tłum od Skałki rozegnać precz. Biczami zagnać do domów. — Na Bawole, na dolinie, straż postawić, na gościńcach. Na zamek reszta i niech tu stoją... krzyknął. — Żywo!
Borzywój chciał biedz, strzymał go.
— Stój! — nie! Na zamku żeby ład był, więcéj nie trzeba — trwogi niema, niech nie myślą że się lękam... Kogo?
I rozśmiał się, ale razem brwi ściągnął, jak gdy zły bywał.
Rozbiegli się wszyscy, król na ławie w przedsieni ze psy siedział. Ludzie z zamku zaraz na miasto ciągnęli.
Lecz rozkazy pana trudne do spełnienia były. Siła jakaś niewidoma ciągnęła wszystkich ku Skałce. Tłumy oblegały kościołek. Ściągał je widok okropny.
W samych drzwiach kościoła stała kałuża krwi, od któréj krwawa ścieżka ciągnęła się aż do ołtarza! W progu leżał trup biskupa, a raczej szczątki okrutnie posieczonego ciała, którego każda część osobno rzucona, z resztkami poszar-

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; błędna interpunkcja, najprawdopodobniej zbędna kropka.