Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 2 041.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Mnie się zdaje że z polowania powróciwszy, znowu się ich dużo nie doliczemy. Jak tak daléj pójdzie, to kto w końcu przy królu zostanie?
— My! — odparł rzeźko Borzywój — my. Kto chce iść niech rusza, obejdziemy się bez niego. — Niech się tylko oglądają dobrze za siebie, bo im król tego płazem nie puści. Ja go lepiéj znam niż ty. Widziałeś jak się dziś na głos śmiał i krzyczał, jak wesół był — wtenczas on najgorszy kiedy tak dokazuje. Niechciałbym być w skórze tych co mu teraz zawinią.
Dobrogost zmilczał.
O kilkaset kroków za promem i Wisłą, na drodze spostrzegli orszak. Byli to Władycy i ziemianie udający się w gromadzie znacznéj do Krakowa.
Zrazu jechali gościńcem wprost na orszak królewski, lecz gdy się zbliżyli i mogli w nim poznać Bolesława, widać było jak się strzymali, zbili w kupkę strwożeni, niepewni co począć mieli, a potém w lewo nagle wązką drożyną puścili się na pola, aby uniknąć z królem spotkania.
Było to widoczném i do zrozumienia łatwém. Król się odwrócił do swoich i na Borzywoja skinął.
— Na przełaj jedź! — zawołał zburzonym od gniewu głosem — jedź i patrz mi, którzy to są!
— Miłościwy panie, odezwał się Borzywój, niepotrzebuję po to jechać aby ich poznać. Po