Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 2 036.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Sługi jéj siedziały na ziemi i zawodziły rwąc włosy, jak płaczki pogrzebowe.
Nieład na całym grodzie zwiększał się coraz, rozprzęgało się wszystko, brakło ludzi, — ci co byli głowy tracili, nikt rozkazów nie słuchał, mało kto śmiał je dawać.
Wypuścił ktoś ulubioną klacz królewską wolno, lub sama się z klatki wyrwała; nawykła do swojego pana, pobiegła pod okna dworca, gdzie ją chlebem karmiono i rżała głośno, jakby boleć chciała z innemi. Psy podwórzowe jękami ludzkiemi podrażnione przeraźliwie wyły.
Długo król z izby nie wychodził. Późno w noc, znużenie samo nieco spokoju sprowadziło, rozchodzili się po kątach ludzie; poukrywali, pokładli — dworzec stał ciemny, pusty i jakby wyludniony.
Tylko drużyna królewska w izbie swéj siedziała niema i wylękła, czekając na skinienie pana, któremu wierną została. — Straże u drzwi trwały na zwykłych miejscach. Król nie zawołał nikogo. O drugich kurach sam wyszedł z izby w któréj leżał.
Z włosami rozrzuconemi, w jednéj sukni wysunął się z sypialni, stojącego u drzwi pominął nie mówiąc słowa i wolnym krokiem puścił się, jak na przechadzkę w podworce.
Nikt nie śmiał doń przemówić, gniewu się obawiając, on ani spojrzał na nikogo.
W izbie mu było duszno, szukał powietrza