Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 2 025.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

odgrażali się głośno na samego biskupa, inni rzucali nań potwarze, wymyślając plotki niedorzeczne.
Nierozumna gawiedź ta niewidziała pewnie iż Bolesław brwi marsząc szyderstw tych słuchał; nieodpowiadał słówkiem na nie, nie zdawał wcale zabawiać niemi, owszém jątrzyło go widocznie samo wspomnienie o biskupie.
Płocha młodzież widziała w tém zwycięztwo, on czuł i rozumiał że to był walki początek.
Tegoż dnia wśród łowów, z pogodnego nieba nagle się zerwała burza, z wichrem, gromami, błyskawicą i gradem, a gdy gromadka Boleszczyców, schroniła się pod dąb na skraj lasu, padł ogień z niebios na drzewo, i w oczach wszystkich zdruzgotał je i zapalił.
Łowy téż wcale się nie wiodły, ptaki z bereł podnosić się nie chciały, psy jakby węch straciwszy, chodziły błędne, zwierz bezkarnie uciekał im z pod stóp prawie.
Borzywój, który żarty stroił zrazu, ucichł nagle, a Dobrogost rzekł pochylając mu się do ucha:
— Król dziś straszno patrzy — nie wspominajcie mu biskupa, wie pewnie co ludzie gadają.
— A cóż gadają ludzie?
— Że dziś króla kląć mają w kościele.
— I co z tego! — spytał Borzywój — mało kto kogo klnie!
— O! — o! — odparł Dobrogost, straszne rze-