Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 1 200.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z rękami złożonémi na piersiach. — A! królu, trwoga aż tu doszła do cichego teremu! Bojemy się o ciebie! Biskupi i kapłani zagniewani są, rycerstwo odstępuje, pogróżki się rozlegają — strach ogarnia serce nasze; płacze matka twoja, ja łzy leję, bojemy się o głowę twą i o losy dziecka twojego... Królu z kościołem pokój uczyńcie.
W tém przystąpiła stara Dobrogniewa i po ramieniu zlekka głaszcząc syna, złamanym, płaczliwym głosem dodała:
— Bolku, panie mój, dziecko moje... Boga bój się — sługi jego szanuj, nie gub duszy i ciała!
Król ramionami dźwignął niecierpliwie i śmiał się, ale dziko i straszno.
— Co wy baśni babskich w teremie słuchacie? — rzekł — czyż nie wiecie, że siłę miałem i mam, że mi żaden nieprzyjaciel nie był straszny i nikogo się nie lękam. Spijcie, módlcie się i śpiewajcie sobie spokojnie, kołyszcie synaczka, zabawiajcie go, a mnie zostawcie troskę o naszą dolę. Popów i ziemian, gdy będzie trzeba, rozumu nauczę...
Stara Dobrogniewa ze strachu plasnęła w ręce i załamała je, spojrzała na obraz Bogarodzicy w kącie, jakby jéj opieki na pomoc wzywała, lecz synowi się już sprzeciwiać nie śmiała.
Wielisława okazała się mężniéj — czuła, że stawała w obronie losów dziecka swojego.
— Miłościwy królu! Z biskupem wojna, to