Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 1 199.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W izbie téj tylko modlić się, pracować i tęsknić było można, wesoły śmiech byłby w niéj świętokradzkim, jak w kościele.
Gdy weszli, królowa matka ujęła Mieszka, ucałowała go, szepnęła mu coś i wywiodła go za oponę do bocznéj komory. Chłopak posłuszny, choć wejrzeniem bojaźliwém a ciekawém zwracał się ku ojcu, dał się skryć i zniknął. Babka w pewném oddaleniu pozostała jakby na straży, z oka nie spuszczając Bolesława. Oblicze miała strwożone i ręce się jéj mimowolnie jak do modlitwy składały.
W chwili, gdy Mieszko wyszedł, królowa Wielisława z trwogą spojrzawszy w oczy panu swemu, upadła mu do nóg — Bolesław jakby zniecierpliwiony cofnął się krok. Ręce białe, wychudłe wyciągnęła ku niemu królowa, usiłując objąć stopy, i podniósłszy głowę, mówiła cicho:
— Miłościwy panie a królu — choć słabą jestem niewiastą, racz mnie posłuchać: Tyś panem mocnym, wszystkowładnym — ja ubogą sługą twoją...
Stara Dobrogniewa słuchała z twarzą zwróconą ku synowi.
— Co chcecie? — przerwał król głosem dosyć ostrym — mówcie...
— Mam was, miłościwy panie, prosić o łaskę wielką — ciągnęła daléj Wielisława, podnosząc się zwolna i stając przed nim w postaci pokornéj,