Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 1 198.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

roztargnioném rzucił na oboje i wszedł do świetlicy.
Tu w progu nań z pokłonem oczekiwała matka stara, ku któréj zbliżył się z poszanowaniem. Dobrogniewa niespokojném obejmowała go wejrzeniem, chciała wyczytać z twarzy jego troski, wywołać słowo, lecz król ledwie ciche pozdrowienie wyszepnął. Stara pytać go inaczéj jak oczyma nie śmiała.
Niewieścia pokora nie dopuszczała naówczas nawet matkom, zbytniéj z dziećmi poufałości.
Izba, do której wszedł król, a za nim żona i syn, pachniała kwieciem i ziołami rozsypanémi po podłogach, przyozdobiona była bogato, obraz grecki złocony wisiał w rogu jéj, z lampą przed nim zawieszoną. W mieszkaniu tém odbijało się życie i obyczaj téj co je zajmowała. Wszystko tu stało w surowym porządku, w miejscu oznaczoném, nic nie zamącało ładu, jaki spokojowi żywota niemal klasztornego, był potrzebny. Nawet jedwabne kłębuszki na krosnach rzędami poukładane, nie śmiały się na bok odtoczyć. Naczynia, sprzęty, opony, miały postać skromną, posłuszną i zamarłą. Nic potarganego, rzuconego, zapomnianego nie wabiło oka, wszystko było w zgodzie z sobą i jak dla siebie stworzone. Twarz téż i postać królowéj zdała się wyrosłą z tego tła ciszy, na którém się malowała, z bladym swojego smutku wyrazem.