Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 1 165.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nastawił ucha bacznie Odolaj, twarz mu się stała posępną, widocznie gościom a swoim nie zbyt był rad, bo posądzał zawsze synów i wnuki, że od niego pożądać czegoś mogli.
— Przywieźć żaden nie przywiezie — mówił zawsze — a wziąć u starego radby każdy.
Od wrót, z koni zsiadłszy przybywali właśnie dwaj młodzi Boleszczyce, wnuki Odolajowe, Dobrogost i Ziema. Oba postroili się w odwiedziny, jak było we zwyczaju na dworze i rozglądali się ciekawie po gnieździe starém. Tyta czekała na nich u drzwi przed Izbicą.
Pokłonili się jéj, bo choć dobrze nie pamiętali, wiedzieli o niéj i domyślali się, kto była, zapytali czy wolno dziadowi do nóg się pokłonić oznajmując, że byli Mszczuja synowie, któremu ojcem był Mieszko syn Odolaja.
Popatrzywszy z ciekawością i radością, która się na jéj licu malowała, na pięknych chłopaków stara Tyta, dała im znak głową, aby szli za nią.
Odolaj już kroki ich usłyszał, zawczasu Hyża na barłóg wyprawił leżeć i nie ruszać się, sam czekał.
Weszli tedy na próg, chrześciańskim obyczajem chwaląc Chrystusa. Stary im odpowiedział, jak należało. Po chwili zapytał:
— Któż tam?
Tyta wzięła na siebie, aby ich wyręczyć w odpowiedzi.