Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 1 164.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wszy, dostać czego mu było potrzeba. W jednym rogu izby gdzie ława nie sięgała, miał barłóg swój Hyż, u samych drzwi sypialni pańskiéj.
Spał on po jednéj ich stronie, z drugiéj chłopiec, którego we dworze nazywano „Okiem“. Podłogi w izbie nie było, tylko tok gdzieniegdzie matą słomianą okryty.
Gdy stary usiadł na ławie za stołem, weszła za nim córka jego, ubrana w sukno sine, z białym namiotem na głowie, niewiasta krzepka jeszcze, ale raczéj na sługę niż na panią wyglądająca i pokorna bardzo...
— Goście słyszę jadą — odezwał się posłyszawszy ją idącą i po chodzie poznając, stary. — U nas strawa codzienna jaka tam?
— Kluski, kasza, kawał mięsa dla was, dla gości by co przyrzucić? — spytała Tyta.
— A oni co lepszego od nas! — zawołał stary. — Mogą jeść co i my, albo i nie jeść.
— Ha no! — stęknęła niewiasta — powiedzą, że nie mamy nic, dom obrzydzą...
— A! niech sobie gadają co chcą! — rzekł stary nakazująco — dla ludzi ja wolę być ubogim niż bogatym, dla krewnych jeszcze bardziéj. Każdyby darł z cudzego...
Tyta nic już nie mówiąc, starła stół, obejrzała się dokoła i wyszła powoli; z Odolajem nie można się było sprzeczać. Gdy rozkazał sprzeciwienia się nie ścierpiał.