Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 1 159.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wodzić czyim był synem albo wnukiem, bo téj gromady już i stary policzyć nie mógł. A że imion w rodzie dużo podobnych się znajdowało, nie łacno było dojść którego Odolaja syn do pradziada Odolaja przybywał.
Na gródku u niego, choć czasu największego w kraju spokoju, taka była czujność, ład, straże jak gdyby wojna stała u progu. Załoga z wiosek się mieniała, chodziły stróże, wrota na dany znak z rogu zamykano, a rano otwierały się dopiero, gdy pastusi bydło na pole wypędzać mieli. U wrót zawsze ludzie stali i czuwali z oszczepami.
A że stary już sypiać dobrze nie mógł, dniem i nocą po zamczysku się włóczył, zwłaszcza, że dla niego noc wieczną była. Swój gród znał tak iż i bez chłopca, z kijem tylko mógł go obejść o każdéj porze, a trafił gdzie mu było potrzeba. Kudłate psisko, ogromne, bure, z oczyma żółtémi, strasznémi, nigdy go nie opuszczało. Stary ten przyjaciel zwał się Hyż, a Odolaj już cztery ich przeżył pokolenia. Nie szczekał Hyż ani warczał, gdy mu się co niepodobało, rzucał się odrazu nie puściwszy głosu, szarpał i dusił. Tylko gdy niepewnym był co ma czynić, zaburczał, aby wywołać rozkaz starego pana. Zbliżyć się znienacka do Odolaja było niepodobieństwem.
Stare dworce na zamku, lepione i podpierane od wieków, do szop były podobniejsze niż do ludzkich domostw. Odolaj budować się nie lubił