Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 1 115.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Spojrzał Bolesław na nią.
— A co ci to, czarnobrewo, co się jak księżyc mienisz? Trzpiotałaś się jak wróbel rano, juści pod wieczór łzy przyszły?
Krysta jakby nie słyszała, nie spojrzawszy nań siedziała nadąsana, chmurna, milcząca, głowy nawet nie zwróciła ku niemu, głos usłyszawszy. Król zbliżył się i uderzył ją ręką zwolna po białych ramionach aż zadrgnęła.
— Co tobie? mów — rzekł rubasznie, ty wiesz Krysto, że ja ni łez, ni zagadek nie lubię.
Wtém nagle oczy odsłoniwszy, ręce rozpostarłszy, Krysta powstała i do nóg mu upadła.
— Panie miłościwy, panie mój, jeśli mnie nie poratujesz, jestem zgubioną.
Król się zmarszczył i rozgniewał, nogą tupnął aż ostroga brzękła złota.
Wstała z ziemi Krysta, uwiesiła się królowi na szyi i szeptać poczęła.
— Królu panie! daj mi słowo, że mu nie weźmiesz życia!
— Komu? — krzyknął Bolesław.
— Daj mi słowo!
Bolesław zlekka ją od siebie odtrącił.
— Mów komu! mów co zawinił!
— Daj słowo!
Nagniewał się pan, ale mu pilno było.
— Żyć będzie, mów co daléj?
Krysta wróciła do królewskiego ucha.