Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 1 106.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

więcéj nikogo, mógł ujść bezpieczny jak przyszedł. Lżéj się Kryście zrobiło. Na bladą jéj twarz wróciło trochę rumieńca.
Lecz stała w progu niespokojna jeszcze, zadumana, z palcem na ustach. Oczy jéj biegały zdając się ścian pytać i stropu: co poczniemy!
Pobiegła wewnątrz, zarzuciła białą płachtę na siebie, wyszła szybko z dworca ku wałom i rozmyśliła się inaczéj. Wróciła niespokojna do izby, zrzuciła zasłonę, stanęła ręce łamiąc, kręcąc się, przysiadając, podrażniona, prawie gniewna.
Brwi się jéj ściągnęły, usta ścięły, piękna niewiasta stała się straszną, oczy jéj ciskały pioruny. Nogą biła o podłogę, ręce wyciągała ku drzwiom, kręciła się jakby w skoczném wirując kole, potém stawała skamieniona, a wzrok topiła w ziemię.
Z tych ruchów głowy, rąk i oczu, czytać było można wyrazy, które w duchu mówiła do siebie.
— A! tak źle, tak nie można! potrzeba inaczéj. Co począć! I tak straszno, i tak nie dobrze! i milczeć nie mogę i mówić się boję. A! jakżem ja nieszczęśliwa!
Gniew w niéj zbierał, gniewała się na niego, na siebie, na króla, na swą dolę, najwięcéj pono na upartego co ją tak kochał, że gotów był swe życie i jéj życie poświęcić.
Pobiegła ku drzwiom, u drzwi stała srebrna konew z wodą i kubek wisiał przy niéj. Napiła