Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 1 099.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

człowieka, sprawiedliwość bożą, nielitościwy wyrok pana, ów głos sądzący sędziego — wszyscy brali do serca, zdumiewali się i trwożyli. Twarze oblokła powaga, smutek, bojaźń, tylko król obojętności swéj nie zmienił. Spojrzał ku miejscu gdzie stał Mścisław i znalazł go tam nieruchomego z oczyma w siebie wlepionemi.
W chwilę potém znikł z tłumu Mścisław...
Drogą do zamku wiodącą, która teraz pustą była, bo nawet straże od bram poszły się przypatrywać złotemu widowisku, — szedł wkrótce potém mężczyzna prostą odziany sukmaną, w czapce chłopskiéj, z kijem w ręku. Na czoło miał nasunięte włosy ciemne i czapkę, a kołnierz odłożony tak, iż mu twarzy małoco widać było. Czarny zarost dobywał się tylko i dwoje oczu połyskujących. Szedł, oglądając się bacznie, krokiem wolnym jakby się czegoś lękał, choć do króla małemu ludowi i sukmanom zawsze przystęp był wolny, a od kijowskiéj wyprawy jeszcze swobodniejszy niż kiedy.
Ci co widzieli na łące Mścisława na koniu, przypatrującego się królowi uparcie, mierzącego go zuchwałemi oczyma, po sukni i postawie w tym wieśniaku domyślećby się mogli męża Krysty. On to był w istocie. Po wyniesieniu zwłok kleryka wysunął się, konia rzucił gdzieś i pieszo starał się wkraść do zamku. Szedł ostrożnie, niekiedy głowę podnosząc, przyglądając się bacznie