Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 1 097.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z kolei oczekiwali, król okazując jawnie jak mało dbał o złoto, z pogardą patrzał, jak mu je kleryk zabierał.
Na ostatek suknia uboga była już pełną wszelkiego kruszcu i pieniążków, kleryk co żywiéj począł ją wiązać, schylił się i usiłował na plecy ująć to brzemię. Blady, zadyszany oblany potem, słysząc dokoła wybuchające śmiechy szyderskie, obawiał się może, aby król nie odwołał darowizny i spieszył z pochwyceniem zdobyczy. Z wielkim wysiłkiem udało mu się pochwyciwszy, ogromne brzemię owo zarzucić na plecy, ale natychmiast ugiął się wpół pod niezmierną jego wagą i zachwiał. Kroku daléj postąpić nie mogąc, silił się daremnie. Widać było jak się słaniał, uginał, naprężał, — krok postąpił naprzód, twarz mu straszliwie pobladła, potém pokraśniała nagle, krew buchnęła ustami — i padł twarzą na ziemię złamany brzemieniem.
Milczenie straszne panowało czas jakiś. Myślano że się podniesie, drgnięcie tylko widać było, ręce mu się ścisnęły i — ciało poruszać przestało. Król wzgardliwie patrzał, nie mówiąc nic.
Dwóch z czeladzi podbiegło na dany znak ku leżącemu, jeden z nich ujął go za głowę, drugi podniósł kleryka... Oczy mu stały słupem, martwy był i wybladły, twarz miał trupią. — Nie żył.
— Miłościwy królu — odezwał się Skarbny — człek ten nie żyje — co uczynić z nim?