Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 1 071.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Król się już nie poprawi, rychléj zepsuje, gdy go gniewy ogarną — dodał Doliwa.
Nie mówili więcéj, Biskup szedł ku koniowi, którego dlań trzymano, podsadzili go starsi, ucałowali rękę, i powoli, zadumani do koła wrócili.
W kole, po oddaleniu się Biskupa, którego przytomność wybuch hamowała, gwar się wszczął coraz burzliwszy, namiętnemi mowy na króla się rzucano. Narady jednak ogólnéj nie było, gdy głowy zabrakło kupkami pościągali się jedni do drugich; starzy wojacy, ziemianie, młodzież, z osobna każdy. Mścisław błądził między niemi szukając sobie ludzi, którychby mógł téż na stronę odciągnąć, bo miał na sercu niedolę własną.
Nawinął mu się Sokoł Dryja i Benko z Kurowa, oba starzy druhowie. Tych wziął z sobą na bok. Inni widząc że z narady nic już więcéj nie urośnie, poczęli myśléć o powrocie do domów, dopóki by nie weszło słońce. Wielu téż, zaraz po odjeździe Biskupa, po konie poszło, i nie żegnając tylko bliższych — precz ruszyło w lasy na różne strony.
Mścisław z Dryją i Beńkiem, opodal nieco odszedłszy, na ziemi przysiadł. Obu ich nie widział od czasu jak mu porwano żonę, więc począł żale rozwodzić.
— Cóż wy na tę moją nieszczęsną przygodę mówicie? odezwał się, ręce załamane na kolanach zakładając — co myślicie o niéj i o mnie? Mało