Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 1 068.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Mścisław, który ziemian zwoływał, stał ponuro patrząc pod nogi.
— Ojcze wielebny — rzekł w końcu — czyńcie i rozkazujcie jako wam się zda. Cierpieliśmy dłużéj, pocierpiemy jeszcze, lecz, gdyby się miłości waszéj nie powiodło, a słowo nie skutkowało, my o sobie téż myśleć musimy i pomyślemy.
Rzucił dokoła oczyma, szukając wspólników, rąk sporo wyciągnęło się ku niemu, kilka wejrzeń strzeliło, i z różnych stron poczęły się odzywać głosy.
— Pójdziemy z tobą!
— Ujmiemy się za ciebie...
Biskup tedy, widząc, że noc już dość późna była, bo przerywana rozmowa i głosy trwały długo, raz się odezwał jeszcze.
— Dla dobra waszego, proszę was, nie rwijcie się za gorąco i nieopatrznie. — Dajcie mi czynić, nie pożałuję zdrowia ni życia, a powinność kapłańską spełnię. Pójdę doń, prawdę mu niosąc, nie ulęknę się — usłyszy ją z ust moich całą.
Namaszczon jestem jako on i — jemu równy, a potęga tego kościoła, co mnie posyła, większą jest nad wszystkich królów potęgę.
Mówiąc to Biskup spojrzał z dumą i ufnością w siebie po zgromadzeniu, które głowy w milczeniu skłaniało.
Za czém słów jeszcze dodawszy nie wiele ku