Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 1 056.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Mścisław żywo z konia zeskoczył, księdzu, którego wiódł z sobą pomagając, i oba wierzchowce, do gromady odpędziwszy, sam pospieszył do tych co nań oczekiwali.
Znani i nieznajomi mogli się teraz lepiéj przypatrzéć dawno niewidzianemu panu z Bużenina; który po wzięciu mu żony, długo na świat oczów nie pokazywał. — Mąż to był lat średnich, czarno zarosły, zawczasu siwizną przypruszony, oczu bystrych, nizkiego czoła, krępy i silny, w którym niepomiernéj zaciętości, a zarazem żalu wielkiego, boleści głębokiéj wyraz uderzał.
Szedł zwolna, z pod gęstych brwi nachmurzonych rzucając wejrzenia niespokojne na tych co go witali, z dumą jakąś i wstydem niemal. Widok tylu ludzi przed którémi na srom swój się miał użalać, mięszał go i burzył razem. U boku jego idący bratanek, duchowny z Krakowa, przy nim się zdał wylękły i do zbytku pokorny, a spokojniejszy daleko. Szepcząc téż coraz coś na ucho Mścisławowi starał się i jego ukoić.
Powstawali z darni leżący pod dębem aby witać przybyłego, który ze wzruszeniem znaczném jednych obejmował, drugich w twarze i ramiona całował, innych pokłonami pozdrawiał, rozglądając się ile już ich tam było. — Tymczasem nowi przybywali coraz, rosła liczba zebranych, i gwar w kółku, a jeszcze jakby oczekiwano na kogoś, i ku lasom spoglądano.