Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 1 028.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Milczałbyś ty, gołowąsie jakiś, co mléko masz pod nosem! Dam ja ci! dam!
Zbilut pokorną zrobił minę, głowę w ramiona schował, a z pode łba uśmiechał się do braci — tylko starszemu w oczy spojrzeć nie śmiał.
Drudzy téż na starszego spoglądając, wszyscy się po troszę śmieli i poprychiwali.
Borzywój, choć tak srogą twarz był przybrał zrazu, sam téż nieco usta krzywił i nic nie mówiąc, zabierał się do drogi.
Podawano konie, które czeladź już dawno w pogotowiu trzymała pokiełznane i popodpinane.
Wszyscy ujmując się grzyw, skakali na nie raźno, choć im nikt ręki nie podawał. — Żwawe wierzchowce rwały się zaraz z miejsca, tak że je ledwie utrzymać było można.
Czeladź pościągawszy reszty sakw podróżnych i przyborów, natychmiast dosiadła swoich mierzynów, puszczając się za panami, tą samą drogą, którą jechał niedawno Mścisław z Bużenina, ale w stronę przeciwną.
Słońce, chociaż już dawno było z południa, jeszcze na niebie kawał przebiedz miało do zachodu — ale już upał wiosenny się zmniejszył — chmurki je przycieniały i powietrze było do oddychania lżejsze,
Aż miło jechać było, i Boleszczyce nie spiesząc, przebywali skraje puszczy, pod sam już wieczór wydobywając się z niéj w żyzny kraj ku