Strona:PL Honoryusz Balzac-Komedya ludzka tom V 148.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ciągnąć. Wtedy téż uderzył we mnie cios straszny. Od dwóch lat zaprzestałem już odwiedzać zdradzoną kochankę. Jednego wieczoru, w trakcie wesołéj biesiady odebrałem bilecik, słabą kreślony ręką, te mniéj więcéj zawierający słowa: „Kilka już tylko chwil pozostaje mi do życia, mój drogi przyjacielu, chciałabym cię widziéć, by porozmawiać z tobą o losie mego dziecka, dowiedzieć się, czy je przyjmiesz za swoje, a także osłodzić ci żal, jaki-by ci może śmierć moja kiedyś sprawiła“. Ten list mię zmroził! Odsłaniał on mi ukryte bóle przeszłości i tajemnice przyszłości. Nie czekając na powóz, wyszedłem piechotą i przebiegłem gwarne ulice Paryża, gnany wyrzutami i owładnięty potęgą pierwszego uczucia, które odnowiło się, gdym tylko moję ofiarę zobaczył. Porządek i czystość, pokrywające dotkliwą nędzę téj kobiety, świadczyły o trudach, jakie ponosić musiała. Szlachetna jak zawsze oszczędziła mi wstydu, mówiąc do mnie z pełném godności umiarkowaniem, gdy jéj obiecałem, że dziecko jéj przyjmę za swoje. Kobieta ta umarła, mimo starań, jakich nie szczędziłem, mimo wyczerpania wszystkich środków, jakiemi nauka posługiwać się może. Moja troskliwość i poświęcenie dokazały tylko tego, że osłodziły jéj trochę gorycz chwil ostatnich. Od rozstania się ze mną pracowała ciężko i nieustannie na wyżywienie i wychowanie dziecka. Miłość macierzyńska dodawała jéj siły, nie mogła jednak ułagodzić boleści, jaką ją przeniewierstwo moje napełniło. Sto razy chciała odezwać się do mnie i sto razy duma kobieca zamknęła jéj usta; nie przeklinając mnie, płakała tylko gorzko, ilekroć przychodziło jéj na myśl, że z tego złota, które garściami na zadowolnienie mych zachcianek wyrzucałem, ani jedna sztuka nie zabłądziła pod jéj ubożuchny dach dla podtrzymania życia matki i dziecka. Nieszczęście, jakie ją dotknęło, uważała za słuszną karę błędu. Idąc za pobłażliwym, łagodnym głosem jakiegoś księdza od św. Sulpicyusza, zaczęła u stóp ołtarzy szukać pociechy i nadziei i tam gorycz, jaką postępowanie moje nagromadziło w jéj sercu, uśmierzyła się zwolna. Raz usłyszawszy, jak syn jéj wymienił słowo: „ojciec“, którego nigdy go nie uczyła, darowała mi zbrodnię moję. Ale ciągła praca, ciągłe łzy i cierpienia moralne podkopały jéj zdrowie. Religia zbyt późno przyniosła jéj osłodę i odwagę do dźwigania ciężkiego krzyża życia. Dotknęła ją choroba serca, spowodowana nurtującą ją zgryzotą i bezustanném wyczekiwaniem mego powrotu; która-to nadzieja zawsze się w niéj odradzała i zawsze zawiedzioną była. Wreszcie, czując się już jak najgorzéj, z łoża śmierci napisała do mnie te słów kilka, które jéj podyktowała religia i ufność w dobroć moję. Wiedziała, jak mi to sama mówiła, że byłem bardziéj zaślepionym niż zepsutym; uniewinniając mnie, oskarżała nawet siebie.