Strona:PL Honoryusz Balzac-Komedya ludzka tom V 089.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

fiła być szczęśliwą. Biedactwo! kochałoby dzieci swoje do szaleństwa, ten nadmiar uczuć, który ją przepełnia, znalazłby upływ w tém jedném, wszystkie inne streszczającém w sobie: w macierzyństwie; ale dotąd nikt jéj się nie zdołał podobać. A jednak, wrażliwą jest nadzwyczajnie, wie o tém i sama mi się do tego przyznała, gdy spostrzegła, żem to w niéj odkrył. Gabrynia należy do niewielkiéj liczby kobiet, w których najlżejsze dotknięcie wywołuje niebezpieczne wstrząśnienie, dlatego tém więcéj cenić w niéj trzeba jéj roztropność i dumę kobiecą. Dzikie-to i niedostępne jak jaskółka! Ach! co to za bogata natura! Ona jest stworzona na kobietę majętną i kochaną. Jaka-by to była dobroczynna pani i wierna żona! A tak, w dwudziestu dwóch latach już upada pod ciężarem duszy swojéj i niknie ofiarą fibr zbyt silnie drgających, organizacyi za bujnéj, czy za delikatnéj. Gorąca a zdradzona miłość doprowadziłaby ją do waryacyi, tę moję biedną Gabrynię. To téż, gdym zbadał dobrze jéj usposobienie, gdym się przekonał o prawdziwości jéj ataków nerwowych i elektrycznych wstrząśnień, o wpływie, jaki na nią atmosferyczne zmiany i lunacye księżyca wywierają, który to fakt ściśle badałem i stwierdziłem: od téj pory zacząłem ją uważać jako istotę wyjątkową, któréj chorobliwą egzystencyą ja tylko pojąć mogłem. Jest-to tedy, jak-em już powiedział, moja ulubiona owieczka. Ale zobaczysz ją pan wkrótce, bo oto już widać jéj domek.
W téj chwili jeźdźcy mieli już po-za sobą prawie trzecią część góry, którą przebywali zwolna po skłonach zarosłych krzakami. Na zakręcie jednego z takich skłonów, Genestas ujrzał domek Gabryni. Parkan dość wysoki, by mógł jakąś rękojmię bezpieczeństwa stanowić, a jednak nie zasłaniający widoku, okrążał ładny, obszerny trawnik zasadzony drzewami i parą srebrnych kaskad przecięty. Sam domek zbudowany z cegieł, pokryty płaskim na parę stóp wystającym dachem, z pomalowanemi nazielono drzwiami i okiennicami, ślicznie wśród tego otoczenia wyglądał. Dzikie róże pięły się koło czyściutkich ścian jego, a rozkwitłe akacye, orzech olbrzymi i kilka drzew pachnących wznosiły nad nim zielone swe głowy. W głębi czerniał las buków i jodeł, na którego tle kontury domku jasno się rysowały. Powietrze przepełnione było tysiącem woni różnych płynących z gór i z ogródka Gabryni. Niebo czyste i spokojne rumieniło się na zachodzie, rzucając odblask różowy na oddalone szczyty. Z téj wysokości można było widziéć całą dolinę od Grenobli aż do gromady skał i połyskującego u stóp ich jeziorka, które wczoraj przebywał Genestas. Po-nad domem w znacznéj odległości ciemna linia topoli oznaczała główny gościniec wiodący od Grenobli do miasteczka. Wreszcie miasteczko samo, ukośnemi promieniami słońca przerżnięte błyszczało jak dyament tysiącem szyb, w których