Strona:PL Honoryusz Balzac-Komedya ludzka tom V 085.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ach! panie — ja pragnę dziecka.
— Widzisz pan, już matka przez nią mówi — rzekł lekarz do kapitana, biorąc konia za uzdę.
— Do zobaczenia, panie Benassis — rzekła pani Vigneau. — Mąż mój będzie bardzo żałował, że nie był w domu, gdy się dowie o pańskich odwiedzinach.
— A nie zapomniałże posłać mi obiecanych cegieł do Grange-aux Belles?
— O nie! pan wiesz dobrze, iż zaniedbałby raczéj wszystkich obstalunków, aby tylko panu usłużyć. To go tylko martwi, iż musi brać za to pieniądze, ale ja mu powtarzam, że pańskie dukaty przynoszą szczęście i to prawda.
— Do widzenia — rzekł Benassis.
I oddalił się z Genestasem, a trzy kobiety, woźnica i trzech robotników, którzy wyszli z warsztatu, by zobaczyć lekarza, wszystko to stało jeszcze u bramy cegielni patrząc za odjeżdżającemi, tak, jak to bywa, gdy się traci z oczu ukochane istoty. Jest-to słodki obyczaj przyjaźni wszędzie zachowywanéj, i słusznie — bo porywy serca zawsze jednakowo ujawniać się powinny.
Przypatrzywszy się słońcu, Benassis rzekł do swego towarzysza:
— Mamy jeszcze ze dwie dobre godziny dnia, a jeżeli pan nie jesteś zbyt zgłodniały i strudzony, to odwiedzimy pewną uroczą istotę, któréj prawie zawsze poświęcam czas, jaki mi między ukończeniem wizyt a obiadem zostaje. W kantonie nazywają ją moją przyjaciółką; ale nie myśl pan, by ten tytuł, oznaczający zwykle przyszłą małżonkę, dawał pole do najlżejszéj obmowy. Choć przyjaźń, jaką jéj okazuję, czyni ją przedmiotem dość zresztą naturalnéj zazdrości, wyobrażenie, jakie tu wszyscy o moim charakterze powzięli, usuwa stanowczo możliwość ubliżających podejrzeń. Jeżeli nikt nie może zrozumiéć kaprysu, jakim powodowany, łożę na utrzymanie Gabryni, by mogła żyć wygodnie nie potrzebując pracować, każdy wierzy w jéj cnotę, bo każdy wie, iż gdyby uczucie moje raz przeszło granicę przyjacielskiéj opieki, nie wahałbym się ani chwili pojąć ją za żonę. Ale — dodał lekarz usiłując się uśmiechnąć — nie masz dla mnie żony, ani tutaj, ani gdzieindziéj. Człowiek z usposobieniem wywnętrzajacém się czuje nieprzepartą potrzebę przywiązania się wyłącznie do kogoś lub czegoś, zwłaszcza gdy życie dla niego jest pustynią. To téż wierzaj mi pan, miéj zawsze korzystne wyobrażenie o człowieku, który lubi swego psa lub konia. Wśród téj cierpiącéj gromadki, jaką mi przypadek powierzył, to biedne, chore dziewczę jest dla mnie tém, czém słońce dla mego kraju, dla Langwedocyi; jest tą ukochaną owieczką, któréj pasterze spłowiałe wstążki na wełniastym karczku wiążą, z którą się pieszczą, któréj pozwalają