Strona:PL Honoryusz Balzac-Komedya ludzka tom V 079.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zatrzymał się u progu spoglądając na przemiany, to na jasny, świeży krajobraz, to na ciemną, posępną izbę, w któréj leżał jakiś człowiek chory. Benassis egzaminował go chwilę w milczeniu: poczém zawołał:
— Nie potrzebny ja tu jestem, moja matko, skoro nie postępujecie tak, jak wam zaleciłem. Daliście chleba mężowi, chcecież go więc zabić? Tam do licha! jeżeli mu dacie cokolwiek-bądź, prócz ziółek, noga moja tu nie postanie. Poszukajcie sobie lekarza, gdzie wam się będzie podobało.
— Ach! paneczku złocisty! biedne człeczysko wołał jeść, a gdy się od piętnastnu dni nic w gębie nie miało...
— No! cóż to, będziecie mnie słuchać, czy nie? Powtarzam wam: jeżeli dacie mężowi kawalątko chleba, nim ja na to pozwolę, zabijecie go. Słyszycie?
— Nic mu już nie dam, nic, paneczku. A jakże on tam? lepiéj? — zapytała idąc za lekarzem.
— Ale gdzież zaś! pogorszyliście stan jego dając mu jeść. Nie może więc się to wam w głowie pomieścić, że kto skazany na dyetę, ten nic jeść nie powinien. Chłopi są niepoprawni — dodał Benassis, zwracając się do kapitana — jeśli chory od kilku dni nie jadł, zdaje im się, że już umiera i opychają go chlebem i winem. Ta kobieta, naprzykład, o mało co nie zabiła swego męża.
— O Chryste! takiém zdziebełkiem jadła miałabym go zabić!
— Bezwątpienia, moja matko! Dziwię się, że go jeszcze przy życiu po tém ździebełku zastałem. Nie zapomnijcież robić tak wszystko, jak wam zaleciłem.
— Och! paneczku kochany, toć-bym wolała sama umrzéć, niż się wam w czém przeciwić.
— No, no, zobaczę to. Jutro wieczorem przyjdę mu krew puścić.
— Pójdźmy teraz piechotą wzdłuż strumienia — rzekł Benassis do kapitana. — Ztąd do domu, gdzie wstąpić muszę, nie ma wcale drogi dla koni. Syn mego pacyenta popilnuje nam naszych. Przypatrz się pan téj dolinie — wymówił po chwilowém milczeniu — nie istnyż to ogród angielski? Idziemy teraz do wyrobnika, który się po stracie jednego ze swoich dzieci pocieszyć nie może. Najstarszy syn, niedorostek jeszcze, podczas ostatnich żniw pracował jak dojrzały mężczyzna, wyczerpał siły i umarł z osłabienia w końcu jesieni. Pierwszy-to raz zdarza mi się spotkać uczucie ojcowskie rozwinięte w tak potężnym stopniu. Zwykle, wieśniacy w umarłych swych dzieciach żałują straty użytecznéj rzeczy, która część ich dobytku stanowi, ztąd téż i żal jest większy lub mniejszy stosownie do wieku zmarłego. Raz wyszedłszy z niemowlęctwa, dziecko staje się kapi-