Strona:PL Honoryusz Balzac-Komedya ludzka tom V 064.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zamknięte, a głosy stojącego w nich bydła ledwo się ztamtąd stłumione słyszéć dawały. Droga wiodąca do domu czysto umiecioną była. Ten subtelny porządek tam, gdzie zazwyczaj nieład panował, brak ruchu i cisza, w tak hałaśliwém dawniéj miejscu, cień, jaki na całą fermę rzucał strzelający wysoko szczyt góry, wszystko to przyczyniało się do spotęgowania wzruszenia, jakie widok ten w duszy patrzących nań obudzić musiał. To téż Genestas, aczkolwiek oswojony z silnemi wrażeniami, zadrżał mimowoli ujrzawszy kilkanaście zapłakanych kobiet i mężczyzn stojących rzędem przed drzwiami i powtarzających z pewnemi przerwami ten przerażający jednozgodnością swego brzmienia wykrzyk: — Pan umarł. Ponurym tym dźwiękom odpowiedziały żałosne jęki z wewnątrz i głos kobiecy dał się słyszéć przez okna.
— Nie śmiem iść pomiędzy tych strapionych — rzekł Genestas.
— Odwiedzam zawsze zasmucone śmiercią rodziny — odparł lekarz — już-to aby zobaczyć, czy się jaki wypadek spowodowany nadmiarem boleści nie zdarzył, już-to dla sprawdzenia zejścia; możesz mi pan towarzyszyć bez skrupułu; zresztą chwila ta jest tak wzniosła i tyle tam znajdziemy osób, że pana nawet nie zauważą.
W istocie, pierwszy pokój, do którego Genestas wszedł za lekarzem, przepełniony był rodziną zmarłego. Minąwszy go, stanęli obaj we drzwiach sypialnego pokoju, przytykającego do wielkiéj izby będącéj zarazem kuchnią i miejscem zgromadzenia się całéj rodziny a raczéj kolonii, bo po długości stojącego pośrodku stołu miarkować można było, że przy nim około czterdziestu osób zasiadało. Przybycie Benassisa przerwało mowę kobiecie wysokiéj, ubranéj skromnie, z rozpuszczonemi włosami, i trzymającéj wymownym ruchem rękę zmarłego w swéj dłoni. Ten, ubrany w najlepsze suknie, leżał sztywny i zimny na łóżku, którego podniesione firanki ujmowały jak w ramy głowę jego srebrnemi włosami ocienioną i tchnącą niebiańskim spokojem. Po obu stronach łóżka cisnęły się dzieci i najbliżsi krewni obojga małżonków, po lewéj rodzina żony, po prawéj męża. Wszyscy klęczeli, modląc się i płacząc. Na środku stała otwarta trumna, a przy niéj proboszcz i służba kościelna. Gromnice płonęły dokoła. Dziwnie-to był rozdzierający widok téj głowy domu, którą grób miał wnet pochłąnąć na zawsze.

— O panie mój ukochany — mówiła wdowa jakby do nieboszczyka wskazując ręką na lekarza — skoro usiłowania najlepszago[1] z ludzi uratować cię nie mogły, snać, że tam w górze napisaném było, byś mnie do grobu wyprzedził. Tak! zimną jest już ta dłoń, która mnie tak czule obejmowała i ściskała. Straciłam nazawsze ukochanego towarzysza, a dom nasz stracił swego przewodnika; boś ty nim był zawsze. Niestety! wszyscy, którzy cię wespół ze mną

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – najlepszego.