Strona:PL Honoryusz Balzac-Komedya ludzka tom V 033.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Więc on tu będzie mieszkał, ten pan? — dodała ułagodzonym głosem.
— Tak.
— Na długo przyjechał?
— Prawdziwie nie wiem. Ale co cię to obchodzi?
— Co mnie to obchodzi, powiada pan? — A! to dobre! co mnie to obchodzi! A któż będzie myślał o życiu, o wszystkiém, o...
Nie dokończywszy już tego gradu słów, którym w każdym innym razie byłaby zagłuszyła swego chlebodawcę, wymawiając mu brak zaufania, poszła za nim do kuchni. Domyślając się, że tu o jakiegoś pacyenta chodziło, chciała coprędzéj zobaczyć Genestasa, któremu téż, dygnąwszy uniżenie, zaczęła się od stóp do głowy przyglądać. Twarz komendanta była w téj chwili zamyśloną i smutną, co jéj szorstki wyraz nadawało; wysłuchał on całéj rozmowy między służącą a panem, która mu w nie bardzo korzystném świetle tego ostatniego przedstawiła i z żalem zaczynał już tracić to wysokie wyobrażenie, jakie sobie o niezmordowanym tępicielu kretynizmu wyrobił.
— Wcale mi się ten jegomość nie podoba — zawyrokowała pocichu Jacenta.
— Jeżeli pan nie jesteś zmęczony — rzekł lekarz do mniemanego pacyenta — to może przeszlibyśmy się przed obiadem po ogrodzie.
— Chętnie — odparł komendant.
Minąwszy pokój jadalny, weszli do ogrodu przez rodzaj przedpokoju oddzielającego jadalnię od salonu. Przedpokój ten z oszklonemi drzwiami przytykał do kamiennego tarasu, który front ogrodu przyozdabiał. Ulice wysadzone bukszpanem i przecinające się w kształcie krzyża dzieliły ogród na cztery równe, kwadratowe części, które opasywał szpaler grabowy, największa pociecha dawnego właściciela. Genestas usiadł na spróchniałéj ławce, nie patrząc ani na altankę z winnej latorośli, ani na drzewa owocowe, ani na jarzyny, które Jacenta pielęgnowała troskliwie, wdrożona w to przez lubiącego dobre rzeczy księdza. Jego téż dziełem był ten cenny ogródek, na który Benassis dość obojętném poglądał okiem.
Po chwili nic nie znaczącéj rozmowy, Genestas zwrócił ją na poważniejsze tory.
— Jakim sposobem — zapytał — doszedłeś pan do tego, by w przeciągu dziesięciu lat potroić ludność téj doliny, która za pana przybyciem liczyła siedemset dusz, a teraz, jak pan mówisz, ma ich około dwóch tysięcy?
— Pan jesteś pierwszym, który mi to pytanie zadaje — odparł