Strona:PL Honoryusz Balzac-Komedya ludzka tom I 184.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cześnie pogardę i trwogę, wie wszystko i jest zupełnie nieświadomy, potrafi spełnić dobry uczynek i zbrodnię, nikczemny i szlachetny naprzemian, raczéj oblany błotem niż krwią, ma więcéj kłopotów, niż wyrzutów sumienia i więcéj dba o to, by dobrze trawić niż myśléć, udaje namiętności a w gruncie jest zupełnie obojętny. Stanowi on rodzaj pierścienia, który mógłby łączyć galerników z wykwintném towarzystwem, należy do téj klasy ludzi intelligentnych, z któréj łona powstają ludzie jak Pitt, Richelieu, Mirabeau, najczęściéj wszelako ludzie tacy, jak hrabiowie: Horne, Fouquier-Tinville lub Coignard.
— Ja — ciągnął daléj Derville — wysłuchawszy brata wice-hrabiny, słyszałem wiele o nim od tego biednego ojca Goriot, jednego z moich klientów, ale jeśli go kiedy, spotkałem w towarzystwie, unikałem zawsze niebezpiecznego zaszczytu jego znajomości. Jednakże mój kolega tak nalegał, iż nie mogłem odmówiéć, bez narażenia się na nazwę skromnisia. Byłoby pani trudno zrozumiéć, co to jest kawalerskie śniadanie, jest-to coś dziwnie wspaniałego i wykwintnego: zbytek skąpca, który przez próżność staje się na dzień jeden rozrzutnym. Zaraz na wstępie uderza porządek na stole olśniewającym srebrami, kryształami i holenderską bielizną. Życie jest tutaj w samym kwiecie. Młodzi ludzie, weseli, uśmiechają się, mówią cicho, wkoło nich wszystko jest dziewicze. W godzinę potém, rzekłbyś, że to pobojowisko: wszędzie potłuczone szklanki, zgniecione serwety, pozaczynane półmiski, które budzą obrzydzenie. Słychać krzyki, od których głowa pęka, śmieszne toasty, żarty krzyżują się w powietrzu, twarze są zaczerwienione, zaognione oczy straciły wyraz, wymykają się zbyt dobitne słowa. Wśród piekielnéj wrzawy jedni tłuką butelki, drudzy zaczynają piosnki, zdarzają się wyzwania kończące się uściśnieniem lub bójką. W powietrzu unosi się woń nieznośna, złożona ze stu zmieszanych zapachów i krzyk złożony ze stu głosów. Już nikt nie wie, co je, co pije i co mówi. Jeden jak monoman powtarza jedno słowo jak dzwon nieustannie poruszany, tamten chce zapanować nad wrzawą, najrozsądniejszy proponuje orgię. Gdyby tu wszedł człowiek przy zdrowych zmysłach, sądziłby, że jest wśród bachanalii. W podobnéj to chwili pan de Trailles starał się ze mną zaprzyjaźnić. Zachowałem trochę rozsądku i miałem się na ostrożności. On zaś, choć udawał pijanego, miał zupełnie zimną krew i myślał o swoich interesach. Właściwie nie wiem, jak się to stało, ale kiedy wychodziłem, byłem zupełnie przez niego oczarowany, i obiecałem zaprowadzić go nazajutrz rano do papy Grobseck’a.
Słowa: honor, cnota, hrabina, kobieta uczciwa, kobieta uwielbiona, nieszczęście, rozpacz, wszystko to miał na języku i wypowiadał z czarem złotéj wymowy.