Strona:PL Honoryusz Balzac-Komedya ludzka tom I 173.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zupełnie nie ważny wedle prawa, ale doskonały w rezultacie, bo te biedne kobiety tak się lękają sądowego skandalu, iż oddałyby się same raczéj w zapłacie, niżby miały nie zapłacić. Chciałem poznać istotną tajemniczą wartość tego wekslu, czy go spowodowało głupstwo, nieoględność, miłość czy miłosierdzie? Drugi na równąż summę, podpisany Jenny Malvaut, był mi dany przez handlarza płótna, blizkiego bankructwa. Żadna z osób posiadających kredyt bankowy nie przyjdzie do mnie, a pierwszy krok uczyniony ode drzwi do mego biurka świadczy o rozpaczy, o grożącéj ruinie, a szczególniéj o odmowie pożyczki doznanéj u wszystkich bankierów. To téż ja widuję tylko ludzi podobnych do jelenia gonionego przez całą sforę wierzycieli. Hrabina mieszka przy ulicy Helder a Jenny przy ulicy Montmartre. Wieleż robiłem przypuszczeń idąc tam dziś rano? Jeśli te dwie kobiety nie miały pieniędzy, przyjmą mnie z większém uszanowaniem, niż gdybym był ich własnym ojcem. Wieleż małpiarstw odegra przede mną hrabina za te tysiąc franków! Zapewne przybierze wyraz pieszczotliwy i będzie mówić do mnie tak słodkim głosem, jak gdybym był tym młodzieńcem, co zeskontował jéj weksel, będzie się do mnie przymilać, błagać może, a ja...
Tutaj starzec rzucił na mnie jasne spojrzenie bez blasku.
— A ja jestem nieubłagany — ciągnął daléj — stoję przed nią jak mściciel, jak wyrzut sumienia. Ale porzućmy hipotezy. Przybywam.
— Pani hrabina śpi jeszcze — mówi mi panna służąca.
— Kiedy widzieć ją można?
— W południe.
— Czyż pani hrabina jest chora?
— Nie, panie, tylko powróciła z balu o trzeciéj.
— Nazywam się Gobseck, proszę powiedziéć jéj moje nazwisko, będę tu w południe.
I odchodzę, znacząc swoje ślady na dywanie zaścielającym wschody. Lubię błocić dywany bogaczów, nie przez nizką zawiść, ale żeby im pokazać pazury konieczności.
Doszedłszy do ulicy Montmartre, do skromnego domu, wchodzę w bramę i spostrzegam jeden z tych ciasnych dziedzińców, gdzie słońce nigdy niema przystępu. Mieszkanie odźwiernego było ciemne, okno zatłuszczone, szare, nieprzezroczyste, podobne było do rękawa znoszonego ubrania.
— Panna Jenny Malvaut? — pytam.
— Wyszła — odpowiedziano mi — ale jeśli pan przychodzisz z wekslem, tu są pieniądze.
— Powrócę — odparłem.
Skoro odźwierny miał pieniądze, chciałem zobaczyć młodą dzie-