Strona:PL Honoryusz Balzac-Komedya ludzka tom I 168.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wiedziéć, czy był zestarzałym przed czasem, albo téż, czy zaoszczędził swą młodość, ażeby mu dłużéj trwała. Wszystko w jego pokoju było czyste i wytarte, począwszy od sukna na biurku, skończywszy na dywanie przed łóżkiem, pokój ten przypominał pokój staréj panny, która cały dzień czyści i wyciera swoje meble. W zimie głównie jego ogniska zawsze zakopane w popiele kopciły, ale nigdy nie paliły się płomieniem. Czyny jego od godziny obudzenia się aż do napadów wieczornego kaszlu miały regularność zegara. Rzekłby kto, że to człowiek-maszyna i że sen go nakręca. Kiedy kto dotknie się stonogi w biegu, ta zatrzymuje się i udaje nieżywą; tak samo czynił mój lichwiarz, zatrzymywał się w pół wyrazu, jeśli powóz nadjeżdżał, ażeby nie wysilać głosu. Na wzór Fontenelle’a oszczędzał sił żywotnych i świat cały zamykał w swojém ja. To téż życie jego upływało cicho, jak piasek sypiący się w klepsydrze. Czasem jego ofiary podnosiły krzyk wielki, potém następowała nagła cisza, jak w kuchni, w któréj zarżnięto kaczkę.
Ku wieczorowi człowiek-weksel mienił się w zwyczajnego człowieka. Jeśli był zadowolniony z dnia, zacierał ręce, ze zmarszczek jego twarzy ulatniał się wkoło dym wesołości, bo niepodobna inaczéj wyrazić nieméj gry jego muszkułów. Wreszcie nawet w największych wybuchach radości prowadził zawsze monosylabiczną rozmowę i zachowywał negatywną postawę.
Takim sąsiadem los mnie obdarzył, kiedy mieszkałem przy ulicy des Grès, byłem wówczas tylko drugim dependentem i kończyłem trzeci kurs prawny. Dom zamieszkiwany przez nas nie miał dziedzińca, był wilgotny i ciemny. Okna wszystkie wychodziły na ulicę. Wszystkie pokoje były jednakiéj wielkości i łączyły się korytarzem, co świadczyło, że dom ten był niegdyś klasztorem. Smutny pozór tego domu gasił wesołość młodego światowca, skoro się do niego zbliżał, zanim jeszcze wszedł do mego sąsiada, odpowiadał jego fizyognomii, on i dom jego podobni byli do siebie, rzekłby kto, że to ostryga i skała, do któréj jest przyczepiona.
Jedyną osobą, z jaką lichwiarz miał stosunki towarzyskie, byłem ja. Przychodził do mnie po ogień, po pożyczenie książki, po dziennik, pozwalał mi wieczorem wchodzić do swojéj celi i rozmawialiśmy gdy był w dobrym humorze. Te dowody zaufania były owocem czterech lat sąsiedztwa i mojego prowadzenia się a to z braku pieniędzy było wzorowe. Czy mój sąsiad miał krewnych — przyjaciół? czy był ubogim czy bogatym? — nikt nie mógł odpowiedziéć na podobne pytania. Nigdym u niego nie widział pieniędzy. Majątek jego musiał spoczywać w podziemiach banku. Sam biegał za wypłatami weksli po całym Paryżu chyży jak jeleń. Zresztą był prawdziwym męczennikiem swojéj ostrożności. Dnia jednego przypad-