Strona:PL Honoryusz Balzac-Komedya ludzka tom I 120.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Kto tam ? — zapytał.
— Otwierajcie — odparł głos stłumiony gwałtownym oddechem.
— Czy to przyjaciel?
— Tak, przyjaciel.
— Czy sam jeden?
— Tak, ale otwierajcie, bo oni nadchodzą.
Człowiek wśliznął się przez drzwi z fantastyczną szybkością cienia skoro generał drzwi te uchylił; i zanim zdołał mu przeszkodzić, człowiek ten zmusił go je zamknąć napowrót silném uderzeniem nogi, poczém oparł się na nich z postanowieniem widoczném nie dopuszczenia, by otwarły się znowu.
Generał, który podniósł nagle latarkę i pistolet do piersi nieznajomego, ażeby trzymać go na wodzy, ujrzał wówczas człowieka średniego wzrostu, obwiniętego futrzanym płaszczem zbyt szerokim i długim, jakby nie na niego robionym. Bądź-to przez ostrożność, bądź przypadkiem, miał on czoło zupełnie zakryte wielkim kapeluszem, który spadał mu na oczy.
— Panie — wyrzekł do generała — opuść pan swój pistolet, nie myślę pozostawać pod twoim dachem bez twéj woli; ale jeśli ztąd wyjdę, śmierć mnie czeka. I co za śmierć! odpowiadałbyś za nią przed Bogiem. Proszę cię o dwie godziny gościoności. Ale pomyśl pan, że jakkolwiek błagam cię o to, konieczność położenia zmusza mnie nakładać warunki. Żądam gościnności arabskiéj. Niech będę przez ten czas świętym dla ciebie — inaczéj otwórz drzwi — pójdę umrzéć. Potrzeba mi tajemnicy, schronienia i wody — och! wody, powtórzył głosem, który zamierał z pragnienia.
— Kto jesteś? — spytał generał zdumiony gorączkową gwałtownością, z jaką przemawiał nieznajomy.
— A! kto ja jestem? Więc otwórz pan drzwi, odchodzę — odparł z wyrazem piekielnéj ironii.
Pomimo iż usiłował skierować światło latarni na twarz gościa, generał mógł tylko dostrzedz dolną część jego twarzy, a co prawda nic w niéj nie przemawiało za udzieleniem gościnności, żądanéj z tak bezwarunkowym naciskiem. Policzki nieznajomego drżały i były strasznie wykrzywione, a w cieniu rzuconym przez kapelusz oczy jedne świeciły tak mocno, że blask ich gasił słabe promienie latarki. Jednakowoż trzeba mu było odpowiedziéć.
— Panie — wyrzekł generał — mowa twoja jest tak dziwna, iż na mojém miejscu sam...
— Masz pan w ręku moje życie — zawołał strasznym głosem przybyły, przerywając mu.
— Dwie godziny? — spytał margrabia niepewny.
— Dwie godziny — odparł dziwny człowiek.